wtorek, 6 grudnia 2016

O tym, że czuję ogromną wdzięczność.

Moi Drodzy,

jest dobrze. W głowie spokój, w sercu pokój. Jasna, klarowna misja, zadania do wykonania, myśli do przelania i pewność, że to wszystko jest po coś. Nie ma lęku i rozpamiętywania. Prosta, zwykła (niezwykła) codzienność utkana z nici wdzięczności.
Dziękuję za to, co mam, gdzie jestem, jaka jestem, z kim jestem, jakich wartościowych ludzi mam dookoła siebie. Dziękuję za tę pewność, że jestem na właściwej drodze i że wszystko jest właśnie takie, jak być powinno. Dziękuję, że dojrzałam do dokonywania wyborów, bez zbędnej analizy, że może jednak nie można, nie warto. Czuję, myślę, jestem.
Dziękuję, że pewność tego, czego chcę i nie chcę jest na tyle duża, żeby mówić o tym otwarcie. Wspaniale jest móc wyzwalać się ze zbędnych balastów, móc zrobić w swoje urodziny ulubioną potrawę (pierogi ruskie) i nie zasładzać się tortem. Odebrać życzenia od osób, które chcą je złożyć. Dziękuję za przyjaźń, która pisze "Zrobię torta bezowego, zjesz?" i po odpowiedzi "Nie, wolę zupę krem" nie obraża się i pozwala mi być taką, jaką jestem (mam nadzieję, że to nie jest iluzją, Fasolko?). Bez komentowania. 
Dziękuję, że mam odwagę, nie kontaktować się z ludźmi, którzy za wszelką cenę starali się, żebym była inna, że wymykam się schematom opłacalności utrzymywania relacji. Znajomości są dyktowane serduchem, nie rozumem. Mam uczulenie na nieszczere intencje. 
Niczego, oprócz Boga, nie szukam. Wszystko, czego potrzebuję, mam tu i teraz.
                                                                                             Matka Ogarniaczka

wtorek, 29 listopada 2016

O tym, że macierzyństwo (rodzicielstwo) jest nauką radzenia sobie z emocjami

Stając się rodzicem masz długą drogę do przebycia. Nie wiesz dokładnie jakie przeszkody i radości napotkasz. Nikt Cię nie przygotuje na to, co będzie się działo po urodzeniu dziecka. 

W szkole rodzenia uśmiechnięte panie będą opowiadały o fazach porodu, będą tłumaczyć jak ubrać niemowlaka, na co zwrócić uwagę podczas codziennej pielęgnacji.
Nikt nie powie: 
Kobieto, może nadejść taki moment, że nie ogarniesz codzienności wszystkimi zmysłami - pozwól sobie na to, pozwól sobie na niemoc.
Kobieto, przed Tobą chwile, które sprawią, że będziesz miała ochotę uciec ze swojego domu - kontroluj emocje, nazywaj je, znajdź w tej nowej codzienności, miejsce dla siebie, na swoje potrzeby.
Kobieto, jeśli tylko chcesz karmić piersią zaopatrz się w kilkanaście książek, kilka dobrych filmów, naładuj akumulatory cierpliwością i bądź z dzieckiem. Olej sprzątanie, zleć komuś robienie zakupów. Bądź z dzieckiem, dla dziecka, odpoczywaj i bądź pewna, że ten etap kiedyś minie. A teraz, nie powinno być nic ważniejszego niż Twoja regeneracja, dobre samopoczucie i to maleństwo, które uczy się żyć. 
Kobieto, nie bój się odzywać do przyjaciół. Może i nie będziesz miała o czym opowiadać, bo będziesz tak szaleńczo obolała fizycznie i psychicznie, ale z chęcią posłuchasz, co się dzieje w tym innym, "lepszym" świecie.

Od nikogo nie dostałam takich rad. Ja nie prosiłam o pomoc. 

Na początku naszej rodzicielskiej drogi uczymy się, że ten mały człowiek ma swoje potrzeby, które niejednokrotnie będą ważniejsze od naszych potrzeb. Tak jest. Z tym trzeba się pogodzić i już. Z czasem przychodzą inne refleksje. Oto jedna z nich.

 W tym momencie macierzyństwo odbieram jako naukę radzenia sobie z emocjami, z emocjami dzieci i swoimi. To jest najważniejsze i najtrudniejsze zadanie. Jestem bardzo emocjonalna, empatyczna, ale wiele mam do zrobienia w tej materii. Dzieci każdego dnia pokazują mi jaką mam mikroskopijną cierpliwość (mierząc względem potrzeb), jak wielką pracę muszę wykonać na tym podłożu. Każdego dnia, systematycznie, konsekwentnie uczę się cierpliwości. Czasami oblewam egzamin na starcie, ale nie poddaję się. Obserwuję siebie, wyciągam wnioski i wcielam je w życie. Bycie Mamą pokazuje mi jak daleko mi do świętości, jak wiele pracy mam przed sobą, w sobie. Być obok emocji dzieci, nie wchodzić w nie, iść wytyczoną ścieżką, z pewnością, że jest tą najlepszą. Być dla nich, z nimi, nie obok nich. Nauczyć jak radzić sobie z emocjami, nie tłumić ich, wyrażać, nazywać. Nauczyć tego dzieci. Nie dawać się wplątać w ich emocjonalną zawieruchę, ale być obok. 

                                                                                      Można? Wierzę, że można. 
                                                                                                  Próbuję.

                                                                                                Matka Ogarniaczka





poniedziałek, 14 listopada 2016

O tym, że trzeba sobie pozwolić na niemoc

Chowam w kieszeń słowo "magis" (więcej).
Ostatnio nie stać mnie na nic więcej jak zasypianie wtedy, kiedy dzieci zasypiają.
I to jest mój ulubiony moment w ciągu dnia. Moment zasypiania.
Gorzej, kiedy budzę się i dowiaduję się przy pomocy komórki, że już po godz. 22giej, ale... już nawet nie panikuję. Cieszę się, że jest noc i mogę spać dalej. Nie mam wyrzutów sumienia.
Pozwalam sobie na to, żeby wypocząć, zregenerować siły. Tego właśnie potrzebuję.

Po kilku wieczorach słuchania organizmu, braku gonitwy, zauważam poprawę. Nie jestem tak zmęczona. Eureka! Sen jest potrzebny, okazało się po latach.

                                                                                                            Matka Ogarniaczka

sobota, 22 października 2016

Droga Anastazjo (z reklamy Ikei)

 Kto nie widział tej reklamy, niech zobaczy a później poczyta  mnie.

https://www.youtube.com/watch?v=wu0yqNDc22k


Droga Anastazjo,

zawrzało w Internecie. Reklama Ikei trafiła do internetowego morza opinii. Dla Waszej rodziny to obojętne, bo tymi skrawkami ze swojego życia, umieszczonymi w krótkim filmie, pokazujecie jak wielki dystans macie do siebie. Chapeau bas.
Pozwól Anastazjo, że troszkę pomyślę, przeanalizuję to, co do mnie dotarło. Uzewnętrznię się nie obrazem a słowem. Mogę, prawda?

Najwięcej jest pozytywnych opinii dotyczących najnowszej reklamy Ikei, ale zdarzają się też takie: "Dla mnie to też jakieś nieporozumienie i nie znam żadnej "normalnej" pracujacej rodziny która miałaby tyle czasu dla dziecka przy dzisiejszych zarobkach pozwolić sobie na tali luz mega fajnie to tylko pozazdrościć 500+". - ergo, to nie jest normalna rodzina, film na pewno był nakręcony w dzień powszedni a oni połakomili się na drugie dziecko ze względu na korzyści finansowe wynikające z programu 500+.

Ekhm, pani autorko tego komentarza. Może warto postarać się o drugie dziecko? Ja, jako szpieg facebookowy, dostrzegłam, że ma Pani jedno dziecko. Shame on you. Przyszłe 500+ zapewni Pani niesamowity luz i wszystko wtedy będzie możliwe. Show must go on! Do dzieła! A i jeszcze proszę o zdefiniowanie pojęcia: normalna rodzina.

Przeczytałam też komentarz, którego kwintesencję można zawrzeć w jednym zdaniu: brzydkich ludzi nie powinno się pokazywać w reklamach. 

Anastazjo, nie wiem kim (na Boga!) jest autorka (kobieta), żeby puszczać w eter słowa, które mogą kogoś urazić. Jestem na to tak mocno wyczulona, przeczulona, że aż! Robić przykrość słowem - nienawidzę. Zresztą, Anastazjo, jesteś JAKAŚ i w moich oczach piękna, przez swoją naturalność i lubienie codzienności. Dla większości ludzi, których znam, lubienie swojego życia jest największą formą abstrakcji. Tak, wiem, autorka komentarza miała na myśli Twją fizyczność. Nauczyłam się, że ta sprawa jest tak względna, że absolutnie nie podlega dyskusji. Kropka.

Reklama jest pozytywna - ogólnie rzecz ujmując. Nie przedstawia momentu przepełnionego frustracjami a obie wiemy, że życie bez frustracji jest niemożliwe, macierzyństwo bez frustracji nie istnieje. Nie jesteś pokazana w momencie połogu, kiedy ciężko jest ogarnąć rzeczywistość wszystkimi zmysłami. Kobieta szczęśliwa, czekająca na kolejne dziecko, żyjąca w zgodzie ze sobą. To nie może być złe. 
Nie lubię mieć nieświeżych włosów, nie chciałabym, żeby Mąż robił nam poranną kawę przyodziany w majtochy. Myję włosy codziennie (serio, każdy ma jakiegoś bzika) a Męża wybrałam takiego (świadomie lub podświadomie), który ubiera się chwilę po tym jak wstanie z łóżka. Kilka różnic wynikających z uwarunkowań genetycznych, z wpojonych zasad, z wewnętrznego poukładania. Na pewno nie odważyłabym się urodzić dziecka w domu. No chyba, że obok byłby mój zaufany lekarz i cały sprzęt ze szpitala. Nie lubię szpitali, to fakt. Z obawy przed porodem i pobytem szpitalnym, myślałam o porodzie domowym, ale wiecie co? Dobrze, że nie brnęłam w to rozwiązanie. Węzeł prawdziwy na pępowinie plus pępowina owinięta dookoła szyi - to dwa powody z pierwszego porodu, które zadecydowały o cesarskim cięciu. Od tragedii dzieliły nas minuty. Nie ryzykowałabym życia/zdrowia moich dzieci, sugerując się swoją wygodą. Wiem, że ryzyko jest wszędzie, nawet w szpitalu, ale dostęp do sali operacyjnej, szybszy.
Znalazłabym jeszcze kilka innych różnić pomiędzy mną a Tobą, ale to jest nieistotne.
 
Dziękuję, że swoim udziałem w reklamie przypomniałaś o tym, co jest najważniejsze. A co jest najważniejsze? Oddychanie. Bez spinki, bez nadęcia, spokojne miarowe pozwolenie sobie i otoczeniu na zwykłe bycie. Bez zbędnego pośpiechu.
                                                                                                Matka Ogarniaczka

piątek, 21 października 2016

O tym, jakich książek dzieciom nie czytać.


Ostatnio, od jakichś trzech tygodni, ulubioną czynnością moich dzieci, jest słuchanie czytanych bajek. Od rana słyszę: "Mama, pocitaś mi?". Rano, w dzień powszedni, najczęściej odmawiam. Jest tyle czynności do zrobienia. Czytanie nie jest jedną z nich. Ale! po całodziennej bieganinie, pracy, obowiązkach, po kąpieli, tuż przed pójściem spać, siadam z Synami moimi na poduchach w ich pokoju i czytam im bajki. Uwielbiam ten moment. Siedzimy wszyscy razem. Patrzymy w jedną stronę (w książkę), szukamy jakichś elementów na ilustracjach. Ja czytam, chłopcy słuchają. Rozmawiamy. Jesteśmy razem. Nareszcie Matka Ogarniaczka może nacieszyć się ich obecnością w spokoju. Wtapiam nos w ich włosy, głaszczę małe główki i cieszę się, że jeszcze mogę im czytać, że pozwalają mi na to. Pół godzinny seans czytelniczy to nasz rytuał.


Wczoraj zauważyłam na naszej półce dwie nowe książki. Do tej pory nie wiem skąd się tam wzięły... Wiem na pewno, że znaleźć się tam nie powinny, bo są doskonałym ANTYPRZYKŁADEM książek dla dzieci. Tytuły zachęcały: "Nie kłam, Beato!", "Nie rozrabiaj, Romanie!". Nie wolno kłamać, nie wolno rozrabiać, ale moi Drodzy, konsekwencje tych czynów przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Nie będę dokładnie analizować tych książek, napiszę jedynie, że kończą się tak bardzo nietypowo, że zaskoczyły mnie niesamowicie. Kłamczuszka Beata dryfuje sama na łóżku na powodziowej wodzie a rodzice na suchym lądzie piją herbatkę (?). Rozrabiaka Roman po serii kopnięć, uderzeń, wyzwisk wymierzonych w swoich kolegów i koleżanki, został zabrany przez przybysza z obcej planety. Tak, Romana zabrało UFO (?).




Autorem książek jest Phil Roxbee Cox. Autora angielskich książek edukacyjnych poniosła wyobraźnia. Być może przesadzam, ale odnoszę wrażenie, że jedyne co dzieci mogą zapamiętać to to, że nie wolno kłamać, bo zostaną same (morał z książki: kto często kłamie, uważa, że wszyscy dookoła kłamią. Mój komentarz: nie wiem, nie sprawdzałam tego). Zapamiętają również, że jak będą komuś wyrządzać krzywdę, to zabierze ich ufoludek (morał z książki: zabierze Cię ufoludek o niegrzeczne dziecko). Edukowanie dzieci nie polega na zastraszaniu, czyż nie? 

To, co jest najlepsze w tych książkach, to ich podtytuł: "Opowieść ku przestrodze". Lepiej bym tego nie nazwała. Ku przestrodze, żeby nigdy ich dzieciom nie czytać.

                                                                                                       Matka Ogarniaczka

poniedziałek, 10 października 2016

O tym, dlaczego nie znajdziecie tutaj zdjęć moich dzieci

Niemalże wszystkie blogi obfitują w zdjęcia. Jestem wierną czytaczką/oglądaczką kilku z nich. Po takiej fototerapii (instagramowej lub blogowej), przy lekkim spadku formy, życie jest przyjemniejsze/łatwiejsze. Okazuje się nagle, że gdzieś na odległym końcu Polski, żyje kobieta z podobnymi przemyśleniami do moich, ogarnia podobną rzeczywistość, przechodzi podobną drogę i wystarczy tylko taka świadomość, żeby nabrać dystansu do swojej codzienności. Obraz mówi czasami więcej niż kilka słów.

Ja nie będę nikomu fundować takiej terapii, takiej znajomości mnie oraz moich najbliższych. 

Why? Because!


Powód nr 1 
KTO MA WIEDZIEĆ I WIDZIEĆ, TEN WIE I WIDZI

Kto jest żywo zainteresowany losem moich najbliższych - ten wie. Kto jest bierny, nie pyta, nie słucha - nie wie :). Kto  chciałby się dowiedzieć, odwiedza nas. Kto nie odwiedza, ten dzwoni i pyta. Kto chce, ten otrzymuje zdjęcia drogą mailową. Dla innych pozostaje jedynie sylwetka moich Szkrabów - bez pokazywania ich twarzy.

Powód nr 2 
ZDJĘCIA MOICH DZIECI NIE NALEŻĄ TYLKO DO MNIE

Być może mój tok rozumowania jest na poziomie kiełkującym, ale zdjęcia, które robię moim dzieciom,  należą także do nich. Pozwolę im samodzielnie zadecydować czy zdjęcie zrobione w piaskownicy, w pieluszce, w basenie lub w ICH pokoju, ujrzy światło dzienne, czy będziemy je przeglądać w małym, rodzinnym gronie. Zachowujemy dużo intymności naszego życia rodzinnego i to lubię. 

Powód nr 3 
TO, CO UMIEŚCISZ W SIECI, NA ZAWSZE W NIEJ ZOSTANIE

Tak jak napisałam powyżej. I nigdy nie wiesz kto zapisał to zdjęcie i na czyim dysku będzie przechowywane. Chcę, żeby zdjęcia moich dzieci były w zasięgu ukochanych osób. Kropka.

                                                                                                       Matka Ogarniaczka

czwartek, 29 września 2016

Pielęgnować to, co ważne.

Kochani, 

ogarniam rzeczywistość nieprzerwanie od wielu lat. Stwarzam nasze wspólne życie. Planuję, realizuję, pilnuję, opłacam, zawożę, przywożę, zabawiam, karmię, opieram itd. Wiadomo. Ciągle mam wyrzuty sumienia, że mogłabym lepiej, więcej, bardziej, ale takie chcenie "magis" jest wpisane w moją naturę. To moje zadanie na całe życie.

Uwielbiam dbać o naszą rodzinną codzienność. Nie jest idealnie (idealne życie nie istnieje), nie ma co weekend domowego ciasta (a musi być?) a ilość rzeczy do zrobienia w domu nie maleje (to normalne). Ja po prostu robię swoje, nie zniechęcam się, nie poddaję. Constans. Od czynności wykonanej do tej, którą należy wykonać.

Od czasu do czasu pojawia się taki moment, w którym stwierdzam: "Sylwio, niby wszystko jest w porządku a nie jest w porządku". Moi przyjaciele wiedzą o czym teraz mówię. Rzeczywistość ta sama a zaczyna mnie coś uwierać. Nienazwane COŚ.

Co pomaga w takich momentach? Co warto zrobić?
 
Osobisty rachunek sumienia, którego tematem przewodnim będzie odpowiedź na pytanie: czy spełniamy się we wszystkich naszych życiowych sferach? To zadanie można zrobić na tzw. "odwal się". Przemyśleć sprawę. Odnaleźć powód naszego gorszego samopoczucia i zapomnieć o wszystkim. Jeśli chcesz być odpowiedzialny za swoje życie, poświęć jedną kartkę, swój czas raz ulubiony długopis na zrobienie koła życia. Możecie dodać swoje pola w tym kole, np. finanse, sytuacja zawodowa, emocje itp. Oto mój wzór koła życia.




Wypełnij koło. Zaznacz na ile jesteś spełniony w poszczególnych sferach, ile jeszcze jest do zrobienia. Im bardziej wypełniona część, tym mniej pracy przed Tobą w tym obszarze.

Oto przykładowo wypełnione koło:

Po rzetelnym uzupełnieniu koła, będziecie wiedzieć, które obszary waszego życia są zaniedbywane. Żeby osiągnąć wewnętrzną równowagę, dążymy do wyrównania poziomów w kole. Kierujemy się do strony zewnętrznej :).
Tylko tyle i aż tyle.

 Przeanalizowanie mojego życia doprowadziło mnie do wniosku, że zaniedbałam m.in. relację z moją Siostrą. W pewnym momencie zrobiła się ona jednostronna. Ja byłam stroną bierną, niestety. Dzieli nas mnóstwo kilometrów, ale nie powinny być one przeszkodą w podtrzymywaniu tej potrzebnej więzi. Moja Siostra latała, przyjeżdżała do mnie, do nas a ja, hmmm, ja nie. I co? 

Siostro, czas zadbać o Ciebie, mój życiowy Skarbie. Jutro, o szóstej rano wyruszę na lotnisko. Sukcesem będzie odnalezienie się na parkingu. Mój Mąż uważa, że znalezienie właściwego miejsca na samochód zajmie mi więcej czasu niż sam lot, no ale, witaj przygodo. Kto mnie zna, wie doskonale, że mój Mąż wcale nie przesadza. Nieważne. Ważne, że od południa będziemy razem. Ważne, że spędzę czas z Tobą, Twoimi dziećmi. 

Moje dzieci zostaną z domu. Sprawa nie jest łatwa, już teraz za nimi tęsknię :).

Z Drugorodnym nie rozstaję się na dłużej, niż na kilka godzin. On nie zaznał kilkudniowej nieobecności Mamy. Z Pierworodnym kilka razy (słownie: trzy razy) rozstawałam się na kilka dni: weekendowy wypad z Mężem w góry,  przymusowy pobyt w szpitalu związany z urodzeniem Drugorodnego oraz dwa tygodnie wycięte z życia podczas pobytu z Drugorodnym we wrocławskiej Klinice.

Przyświeca mi jednak zadbanie o jedną z najważniejszych osób w moim życiu, o moją Siostrę. Inne sfery mojego życia poradzą sobie przez chwilę beze mnie. Być może nawet zatęsknią.

                                                                                               Matka Ogarniaczka

sobota, 24 września 2016

Pozwólcie dzieciom przechodzić przez emocje.

O dziecku, które od rana do wieczora jest radosne do granic możliwości, posłuszne we wszystkim, potulne jak baranek (nie wiem jak Wy, ale ja baranów się boję), możemy pomarzyć. Dziecko to człowiek a jak powszechnie wiadomo, człowiek ma swoje zdanie, swoje uczucia, na swój sposób przeżywa różne sytuacje. Ma do tego prawo a my (rodzice), mamy obowiązek się z tym pogodzić i nauczyć tego młodego człowieka, nazywać uczucia, których doświadcza i pomóc przechodzić przez nie.

Kiedy byłam mała, dość często słyszałam słowa, których teraz unikam: "Nie płacz". Oj, jakże negatywne uczucia wywoływało takie sformułowanie. Nie płacz, czyli zatrzymaj emocję teraz, natychmiast. Nie tęsknij, nie bój się, nie bądź zła, nie dawaj wyrazu tym wszystkim uczuciom. Zduś je, stłamś w sobie i nie pokazuj, że coś jest nie tak, bo Twojej rodzonej Mamie serce pęknie. Uśmiechaj się, ponad wszystko uśmiech i do przodu. 

Hola, hola! 

Płacz nie jest niczym złym, to wyrażenie jakiegoś uczucia.

Czy komunikat: "Nie płacz" sprawiał, że czułam się lepiej? Nie. Czy pomagał w jakimś stopniu powstrzymać łzy? Nie. Pomagał w czymkolwiek? Nie!

Ja wiem, że czasami nerwy puszczają i nie wiadomo co  powiedzieć takiemu małemu człowiekowi, który kolejny raz przeżywa rozterkę spowodowaną zabraniem przez brata zabawki. Chciałoby się wyjść z tego pokoju utarczek słownych, zostawić ten konflikt, ale nie można, nie taka nasza rola. Co zrobić, kiedy zalany łzami człowiek nie radzi sobie z tym stanem? Nazwać emocję, zapytać czy można przytulić, wykazać zrozumienie, pozwolić na ten stan i pokazać swoim spokojem jak przez niego przejść. Poprowadzić za rękę i nauczyć powrotu do stanu równowagi emocjonalnej. Tylko tyle i aż tyle. Zupełnie tak, jak cierpliwie uczyliśmy dziecko chodzenia, ubierania spodenek czy wierszyka na pamięć. 

Umiejętność radzenia sobie z emocjami jest zaniedbywana i jej brak odbija się czkawką w życiu dorosłym.

Do przemyślenia, lekcja do odrobienia. Nie będzie łatwo, ale powiem Wam, że warto, warto pozwolić dzieciom przejść przez emocje.


                                                                                                  Matka Ogarniaczka


piątek, 16 września 2016

Też tak macie? O znajomościach słów kilka.

Słuchajcie, jak to się dzieje, że nowo poznane osoby przypadają nam od razu do gustu lub nie? 

Sposób mówienia, tembr głosu, gestykulacja, spojrzenie, to coś, nieuchwytne, nienazwane, co sprawia, że kogoś lubimy od razu. 

Ta osoba czuje podobnie. Nie musi  niczego udawać przy nas, zmieniać oblicze. Lubimy go z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z poczuciem humoru. Z rozwichrzonym włosem.

Przebywanie w towarzystwie takich osób jest budujące. Czujemy się bezpiecznie.

Moja Babcia była zwolenniczka teorii, że na to czy ktoś przypadnie nam do gustu czy nie, mają wpływ przede wszystkim czynniki całkowicie niezależne lub zaledwie częściowo od nas zależne, takie jak np. zapach skóry. W tej chwili nie mam na myśli doboru perfum. Chociaż, to też ma znaczenie :).

Niektóre osoby działają na nas paraliżująco. Znacie to? Nie muszą nic mówić, by wymusić w naszym postępowaniu skrępowanie. Nie lubimy ich oceniającej, komentującej obecności. Przy nich lepiej nic nie mówić, bo i tak to nie ma większego znaczenia. One i tak wiedzą lepiej.

Wyrzekam się obecności takich osób. Dojrzałam do tego.

Inni, znajomymi naszymi są, na odległość, nie odzywają się miesiącami, nie wykazują chęci podtrzymywania relacji. Nie było żadnej kłótni, ale traktują Cię ciszą. Czekasz na ich inicjatywę. Nie zamykasz relacji wprost. Czekasz, bo nie chcesz z nich rezygnować, bo Wasza znajomość sprawiała wrażenie wartościowej. Zostaw to. Nie zabiegaj. Mówili, że spotkacie się zima, wiosną, latem, jesienią, że się odezwą. Zostawcie to.

Są i tacy, z którymi możemy odzywać się raz na trzy miesiące, ale w głębi serducha dziękujemy za to, że są. Każda rozmowa jest naturalna, niewymuszona i nie zawiera deklaracji. Każda strona wzrasta w wolności, rozwija się w swoim świecie i ten świat może przedstawić. Są momenty, w których myślę, że za rzadko, że trzeba, warto częściej, ale później nadchodzi refleksja i spokój - dobrze jest, jak jest. Nie chcę tego zmieniać.

Uwielbiam relacje przeplatane smsami, rozmowami, spotkaniami. Podrzuceniem książki. Zwróceniem uwagi na jakieś ciekawe wydarzenia i zwykłe, niezwykłe jak na teraźniejszość pytanie: "Jak się czujesz?". Nie: "Jak leci?", ale właśnie "Jak się czujesz", bo to najważniejsze, bo reszta jest drugorzędna.

Dziękuję za te wszystkie, bo one czemuś służą, w czymś pomagają, są potrzebne.

                                                                                                           Matka Ogarniaczka


czwartek, 8 września 2016

Garść pourlopowych wniosków

Kochani,

urlop z dwójką małych dzieci (nasz Pierworodny ma 3 lata i 5 miesięcy a Drugorodny ma niespełna 21 miesięcy) to  nauka pokory wobec życia, nauka cierpliwości, pohamowania emocji, czyli szkoła przetrwania level hard.

Pierwsza lekcja, tzw. lekcja pokazowa, zaczyna się w podróży. Dziecko przechodzi różne etapy. Śpi, nudzi się, je, nudzi się, pije, obserwuje widoki za oknem, nudzi się, ogląda bajkę, nudzi się, rozmawia, śpiewa, nudzi się, spaceruje. Sporo tego jak na 3,5 godzinną jazdę. A teraz uwaga, zamiast: "nudzi się" wstawcie "marudzi, jęczy, popłakuje, żyć rodzicom nie daje" i już zaczyna się pojawiać urlopowa atrakcja podróżnicza. Do tego dochodzi autonomiczny organizm drugiego dziecka, który przechodzi przez te wszystkie fazy w innej kolejności. Mieszanka wybuchowa. 

Po dwóch długich postojach, wysłuchanych trzech płytach z dziecięcymi piosenkami (do tej pory huczy mi w głowie donośny śmiech mojego Pierworodnego, podczas słuchania "Kaczki Dziwaczki" i liczne komentarze na temat jej dziwacznych przechadzek) dotarliśmy do celu. Ostatnie kilometry upływały nam przy dźwiękach: "Ja chce być juś na miejściu" i kopaniu w fotel pasażera, czyli mój. 

Być może powinniśmy wybrać jazdę nocną, bardziej nad ranem albo inne miejsce docelowe, np. jakąś miejscowość nadjeziorną, najbliżej naszego miejsca zamieszkania. Być może. 

Pogoda sprzyjała naszemu urlopowi. Ośrodek, w którym byliśmy także. 

Dzieci przechodziły w ciągu dnia wszystkie etapy lekcji pokazowej. Powtórka z rozrywki na otwartej przestrzeni plus dodatkowe bonusy w postaci: "Nie chce na plazie", "Chce na plać ziabaw", "On mi zablał", "Idziemy na kulki?", "Dlaciego nie idziemy na kulki?". Wieloletni trening rodzicielski sprawił, że przeszliśmy przez ten czas urlopu bez większych obrażeń. Drobne rany już się zagoiły, zadrapań już nie widać. 

Na miejscu zapewniliśmy sobie różne aktywności. Wycieczki rowerowe, zwiedyzanie okolicznych miejscowości, wdrapywanie się na latarnię morską, odwiedzenie motylarnii i oczywiście zabawy na plaży. 

Było po prostu dobrze.





Jak dać sobie radę na urlopie z wymagającym audytorium? Co robić?
Mieć o wiele więcej energii niż dzieci. Rodzic bez energii jest na straconej pozycji będąc w blokach startowych, serio. Wiem, przeszłam to wiele razy.
Inicjować zabawę. Wykazywać zainteresowanie.
Z radością angażować się w proponowane przez dzieci aktywności. Odrzucić myślenie typu: "Ale obciach, co ludzie pomyślą". Biegałam z Pierworodnym po plaży, gasiłam pożary i to była najlepsza zabawa. Zamienialiśmy wóz strażacki w wóz policyjny i szukaliśmy złodzieja na plaży. 
Jeśli to tylko możliwe, wyprzedzać potrzeby. Nie czekajcie na ostatnią chwilę z obiadem, podwieczorkiem, kolacją. Przewidujcie, planujcie, organizujcie.
Być z dzieckiem w 100%. Rozmawiać. Bawić się, właśnie na 100%. Spędzając urlop z dziećmi nastawmy się to jest czas przede wszystkim dla nich. Prezent z naszego czasu dla tych najważniejszych.
Zrozumieć gorszy dzień, nastrój, samopoczucie i nie spaść na ten sam poziom. Trudne zadanie. Każdy rodzic doskonale o tym wie.
Zrezygnować z krzyku, który nie rozwiązuje a jedynie prowadzi do eskalacji problemu.
Cieszyć się wspólnym czasem.
Wyluzować.
Być.

                                                                                                     Matka Ogarniaczka





czwartek, 25 sierpnia 2016

Jak śliwka w powidłach

Gdybym zanurzyła się w  rzeczywistości jak śliwka w kompocie, to jeszcze nie byłoby tak źle. Chwile bym w nim popływała i wydostała się na zewnątrz. 
A tymczasem, codzienność przetrawiła mnie jak powidła śliwkę. 
Ugrzęzłam. Trwałam. Z rozpędu. Pomimo. Z(a)mieszana przez niemiłe słowa lub brak jakichkolwiek słów

Znacie ten stan? Niby wszystko jest w porządku a nic nie jest w porządku?

Nagle, brzdęk, słoik z powidłami rozpadł się na milion kawałków. Nastało nowe. 
Na jak długo? Pojęcie nie mam. 

Póki co, cieszę się prostymi sprawami, podążam za swoimi potrzebami, żyję w zgodzie ze sobą. 

Najważniejsi w moim życiu są LUDZIE.

Bez dobrych relacji żyć nie potrafię. 
Najważniejsze jest to, co się dzieje w domu. Kiedy słyszę wsparcie ze strony Męża, góry mogę przenosić. Tak to działa.
Kiedy Tata mówi: "Dasz radę", to wiem, że podołam.
Kiedy Siostra mówi: "Tęsknię", to czuję, że jestem dla kogoś ważna.
Kiedy przyjaciółka (mogę tak Cię nazywać Fasolko?), mówi: "Kocham Cię", to czuję, że jest z mojego świata.

Nie lubię bylejakości w tej materii. Po prostu. Jestem istotą społeczną. Uwielbiam rozmawiać i przełamywać dystans. Muszę mieć kontakt z ludźmi. Tylko tyle i aż tyle. 

Kiedy powidła codzienności zaczęły się troszkę przypalać, musiałam szukać ratunku.
W takich najbardziej skrajnie beznadziejnych momentach, najlepiej jest przypomnieć sobie jaka jestem, co lubię robić, czego nie lubię robić, od czego trzeba się odciąć a co przywołać do życia. 

Przeprosiłam się z ulubionymi dźwiękami. W moich głośnikach króluje Radiohead. W głowie utwór Identikit. Wracam.

Mąż przypomniał mi, że herbatę pić lubiłam. Po kolejnym opakowaniu z Czasu na herbatę, ja sobie o tym przypomniałam. Wracam.

Mam silną potrzebę pisania. Wracam tutaj.
                                                                                              
                                                                                                            Matka Ogarniaczka












środa, 24 sierpnia 2016

Jestem, żyję, urlopuję

Błogoczas, wspaniały czas.
Urlop.
Kolejny tydzień.
Póki co, bez większych wyjazdów.
Jednodniowe wyskoki resetujące.
 Za tydzień będziemy w innym miejscu. Będzie rodzinnie, wesoło i po prostu dobrze.

Teraz ogarniam przede wszystkim siebie. Uciszam wewnętrznego analizatora.

Każdy kto mnie zna, wie doskonale, że bezczynnie siedzieć nie potrafię. Pierwsze dni na urlopie piałam z zachwytu, że wolny czas, że obronię doktorat ze spędzania wolnego czasu, że tak się naodpoczywam. Mąż, nie wierzył, miał rację :).

Czas urlopu, to dobry czas. Obfitujące we wspaniałe spotkania. Bez zbędnego pośpiechu. Z dobrą muzyką w tle. Z różnymi aktywnościami.

Wspaniale.

poniedziałek, 30 maja 2016

O tym, co DAJE macierzyństwo

Moment, w którym zostajesz Mamą/Tatą, zmienia Twoje życie o 180°.
Możesz żyć tak, jak do tej pory, do tego MOMENTU, ale nic nie będzie tak jak kiedyś.
Już zawsze będziesz odpowiedzialny za kogoś, ZAWSZE.

O minusach macierzyństwa pisać nie będę, bo powszechnie wiadomo, że bobasiki są mniamnuśne, mają małe stópki i rączki, śpią od rana do rana, mało płaczą i produkują słodkie pierdzioszki.
Starsze dzieci komunikują swoje potrzeby, rzadko upadają, jeszcze rzadziej płaczą, chcą bawić się same, pomagają rodzicom i nie trzeba im sto razy powtarzać tego samego. O minusach nie może być mowy ;).

Moim Dzieciom zawdzięczam wiele. Co dokładnie?

1) Dodatkowe święto.
Jestem Mamą, więc świętuję 26 maja i od mojego pierwszego Dnia Mamy jest mi przyjemnie i muzycznie, bo dostaję tego dnia płyty. Pisząc te słowa zorientowałam się, że powinnam dostać dwie płyty, bo mam dwójkę dzieci. Halo, Mężu, wysłanniku naszych dzieci, składam zażalenie. Dwie płyty chcę, nie jedną! Ejże!

2) Ogrom cierpliwości.
Ja cierpliwa byłam zawsze, w stosunku do ludzi zawsze. W obliczu zmagań ze złośliwością rzeczy martwych, nie mam tej zdolności. Dzieci skutecznie trenują mnie w tej cnocie. Codziennie.

3) Przeświadczenie, że błahostki nie mają znaczenia.
Dzieci doskonale wyznaczają priorytety. Jeśli weźmiesz sobie tą lekcję do serca, uświadomisz sobie, że nie ma sensu narzekać na pogodę, brak marchewki w warzywniaku czy zmęczenie... Tak, nawet na zmęczenie w pewnym momencie swojej macierzyńskiej drogi przestaniesz narzekać. Ono jest i będzie. Naucz się je oswajać i sprawiać sobie codzienne, drobne przyjemności. I nie miej wyrzutów sumienia, kiedy wieczorem, zamiast zaczytywać się w ulubionym książkach, zaryjesz śpiącym nosem w kanapę.

4) Mnóstwo odwagi.
Mam wrażenie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Z płaczącym z głodu Drugorodnym, wywalczyłam miejsce postojowe we wrocławskiej przestrzeni. Pojechaliśmy na wizytę kontrolną do lekarza. Brak parkingu przy Instytucie, brak możliwości zaparkowania i dziecko, karmione piersią, płaczące w foteliku obok. Aaaa. Kręcę się, kręcę, szukam miejsca. Przede mną jedzie, również szukający kierowca. W oddali zwalnia się jedno miejsce. Kierowca jadący przede mną, wjeżdża w miejsce. Hamuję. Zostawiam auto na awaryjnych. Pukam w szybę, tłumaczę, że ja bardziej potrzebuję tego miejsca. Pan starszy daje się przekonać. Wyjeżdża. Wjeżdżam ja. Karmię Drugorodnego.

Potrzeba dziecka została zaspokojona. Moje uszy ocalały.

5) Aż chce się chcieć.
Męczący dzień, padasz na twarz a Twoje dziecko chce iść na plac zabaw. Co robisz? Idziesz!
Nie myślisz o negatywnych skutkach, przyciągasz dobre konsekwencje. Padasz w innym momencie dnia? Zaparzasz przepyszną kawę, resetujesz się szybko i do dzieła. Nie szukasz przyczyn obiektywnych, jesteś zwarta i gotowa do działania.

6) Multizadaniowość fragmentaryczna.
Dwójka małych szkrabów pałęta się w kuchni. Najczęściej przebywają tam, gdzie Ty, bo jakże mogłoby być inaczej. Robisz obiad i słyszysz: "Łeeee", "Mamo, bo on mi zabiera samochód". Przerywasz obieranie marchewki. Rozstrzygasz spór. Za 2 min"Łeeee, to moja". Negocjujesz warunku ugody. Wyczuwasz nieprzyjemną woń. No tak, zmiana pieluchy. Jeszcze tylko usłyszysz 5 razy: "Mam ja chcę piciu" i obiad będzie gotowy.

7) Rodzina jest najważniejsza.
Ten powtarzany frazes zaczyna mieć znaczenie kiedy zakładasz rodzinę. Widzisz potęgę drzemiącą we wspólnych posiłkach. Widzisz owoce po wielokrotnych rozmowach z dziećmi. Widzisz jak to, co pielęgnujesz rośnie, rozkwita, zmienia się i jest NAJWAŻNIEJSZE.

                                                                                                 Matka Ogarniaczka


środa, 11 maja 2016

O tym, w jaki sposób macierzyństwo weryfikuje znajomości

Jest kilka znaczących momentów w naszym życiu, które doskonale poddają próbie nasze znajomości, koleżeństwa, przyjaźnie. Wszelkie zmiany szkół, czas studiów, czas po studiach, czas małżeński, rodzicielstwo. Wchodząc w nowe środowiska, zabieramy ze sobą nasze znajomości lub otwieramy się na nowe tak bardzo, że zapominamy o starym.

Wszelkie wygaszenie znajomości, do czasu rozpoczęcia mojej przygody z macierzyństwem, następowało w sposób naturalny. Skończyła się szkoła średnia, urwał się kontakt z przyjaźniami licealnymi. Pojawiło się nowe i moje pogodzenia się z tym. Nowe było potrzebne w tamtym czasie. Naturalna kolej rzeczy. 

Czas macierzyństwa jest tak odmienny od wszystkich innych etapów życia... Mówią, że pojawienie się dziecka zmienia wszystko w Twoim życiu. Inni powiadają, że nic nie zmienia, bo dziecko, to tylko dziecko i możesz żyć tak, jak do tej pory. Podróżować przecież z dzieckiem można, mleko modyfikowane dawać od pierwszych godzin życia, Mąż/Partner/Ojciec dziecka może pomagać w opiece, nawet tej nocnej, no po prostu, żyjesz sobie normalnie, tak jak do tej pory a dziecko jest załącznikiem do Twojego życia. Czasami otworzysz ten załącznik i tak jest dobrze. 

Nie potrafię traktować moich dzieci jako załącznika. Ostatnio usłyszałam kilka wypowiedzi w stylu: "Państwo dużo czasu poświęcają swoim dzieciom, to widać po nich". Nie wiem czy można robić inaczej, nie wiem jak. Dzieci są w centrum mojego życia. To nie jest mój wybór. To kwestia mojego charakteru. 

Kiedy zostałam po raz pierwszy Mamą (a raczej: kiedy zaczęłam uczyć się bycia Mamą), w moim życiu zdarzyła się rewolucja. Na wielu płaszczyznach. Od tamtej pory, nic nie jest identyczne i wrócić do poprzedniej mnie nie mam zamiaru. Po dokonaniu bilansu zysków i strat stwierdzam, że macierzyństwo więcej daje niż zabiera. 

Co zabiera?

Zabiera zbędne znajomości. 

Zbędne. To brzmi dość radykalnie, ale jest prawdziwe.

Od ponad trzech lat jestem Mamą. Przeszłam przez różne etapy, momenty w relacjach z innymi. Na początku mojej macierzyńskiej drogi byłam tak zaabsorbowana dzidziusiowaniem, że nie myślałam o moich znajomych, koleżankach, przyjaźniach. Po dłuższej chwili, pojawiła się potrzeba kontaktu z ludźmi. Odwiedziny Mamy i małego Krzysia  przeszły falą. Następnie przyszedł czas ciszy. Kontakty od czasu do czasu. Nowe znajomości. Inspirujące rozmowy z Mamami. Otwarcie na nowe. Dobroczas. 

Po pewnym czasie zaczęłam wychodzić z inicjatywą, poszerzać swoją strefę komfortu i (uwaga, uwaga) wychodzić z domu. Szaleństwo. Zaczęłam proponować spotkania. Okazało się, że to pięknie weryfikuje znajomość. 

Oto kilka przykładów z życia Matki Ogarniaczki.

Macie pojęcie, że będąc osobą, która ma czas na bycie poza domem tylko i wyłącznie w weekendy, usłyszałam pewnego dnia odpowiedź: "W weekendy raczej nie mam czasu, bo odpoczywam". WTF?

 Zrozumiałam, że dla niektórych spotkanie ze mną może być przykrym obowiązkiem, niemiłym doświadczeniem, czymś, co nie zasługuje na miano "odpoczynku". Prawda jest zawsze lepsza niż jej brak. To było przykre doświadczenie, ale wyciągnęłam z niego lekcję i już nie pukam do tamtych drzwi.

 Kiedy jesteś na urlopie macierzyńskim, z dala od środowiska zawodowego, wypadasz z obiegu. Kiedy proponujesz spotkanie i jedyną reakcję jest brak reakcji, to już wiesz na czym stoisz. Co zrobić? Zaakceptować taki stan rzeczy. Otworzyć się na nowe, robić swoje i czekać. Nowe nadchodzi, zawsze!

Kiedy słyszysz od przyjaciela, że się z Tobą nie kontaktuje, bo boi się, że waszą rozmowę przerwą Twoje dzieci. WTF? Już wiesz, że coś się dzieje. To pokazuje, że przyjaciel nie do końca akceptuje nowy etap w Twoim życiu. 

Nie mówcie Mamom, że się nie odzywacie, bo nie chcecie im przeszkadzać. Przeszkadzać w czym? W przypominaniu, że poza domem, dzieckiem, istnieje świat? A może w tym, że poza byciem Mamą  jest także koleżanką, przyjaciółką, znajomą? Wyrywajcie Mamy z ich środowisk domowych. Nie zostawiajcie ich na pastwę dzieci. OK?

A wy Mamy, spokojnie weryfikujcie, nie obrażajcie się na rzeczywistość, tylko uczcie się, wyciągajcie wnioski i kierujcie Wasze myśli, chęci w stronę osób, które na to zasługują. Zawsze mierzcie wyżej. Dla siebie, dla Waszych dzieci.


                                                                                                       Matka Ogarniaczka



czwartek, 21 kwietnia 2016

(Nie)zwykłości

Poranek. Po godzinie szóstej.

 Mam zamknięte oczy. Słyszę jak otwierają się drzwi w pokoju mojego Synka, słyszę, że nadciąga. O, jest już obok mnie. Chyba patrzy jak śpię, tzn. jak udaję, że śpię. Nie otworzę oczu, może wróci do swojego pokoju i położy się choć na chwilkę jeszcze? Sama w to nie wierzę, ale co tam, nadzieję zawsze można mieć.

Jest względnie cicho. Krzysio podchodzi do łóżeczka swojego brata i mówi:

"Mama, Paweł już nie śpi. Obudził jego mój pierdzioszek? Niemożliwe".

Wybucham śmiechem. Mój budzik rozweselacz. Kochany. 

Wyciągam Pawła z łóżeczka.Wtula się w mnie. Całuję jego pucułowate policzki.

Zapraszam chłopców na poranne przytulańce łóżkowe. Nie protestują. Wgramalają się na mnie. Stykamy się głowami. Na zmianę mówią: "Mama, Mama" i przytulają się do mnie.

Jeśli tak ma wyglądać macierzyństwo, to ja chcę być Mamą na zawsze.

Aha, już jestem, Mamą na zawsze jestem. Tak.

Chwilę później, z filiżanką dobrej kawy z mlekiem siadam na kanapie. Mój trzylatek siada obok mnie z kubkiem mleka. Pablo skacze z balonami na podłodze. Puszczam Melę Koteluk. Słuchamy, uśmiechamy się. Siedzimy z Syniastym obok siebie i robimy wąsy - on mleczne, ja kawowe. Uderzamy w śmiech za każdym razem, kiedy wąsy się pojawiają. Czasami spływają po brodzie, takie są niestabilne. Biorę do ręki chusteczkę higieniczną i robię z niej golarkę do wąsów Syna.
"Brrrrrr, wąs zgolony". Krzyś zaśmiewa się.

Po odstawieniu chłopców do przedszkola/żłobka, nie zastanawiałam się co zrobić z wolnymi dwoma godzinami. Popatrzyłam na swoje auto i już wiedziałam. Kierunek myjnia. 

Podskoczyłam do domu po karnety na myjnie. 

Oczywiście nie znalazłam ich, ale moje silne postanowienie odświeżenia auta było tak silne, że pomyślałam, że i tak pojadę na myjnię. 

Popyrkałam autkiem na stację benzynową. Podjechałam autkiem pod bramę czystości. Zaparkowałam. Sama podbiegłam na stację.

Jakiś ktoś pyta Pana sprzedającego, którędy ma jechać do Huty Miedzi. Pan sprzedający oznajmia, że nie jest z Głogowa, ale ta Pani jest. 

Chwila konsternacji. Mam wytatuowane DGL na czole, co jest? Jestem tak bardzo z Głogowa, że osoba, którą pierwszy raz w życiu widzę, wie, że jestem z Głogowa?

No ok. It's a kind of magic.

Zaczynam tłumaczyć Panu jak dotrzeć do Huty Miedzi. Mówię, żeby skręcił w lewo i...

"Niech Pan jedzie, prosto, prosto, prosto". 

Kiedy pięć razy powiedziałam, żeby jechał prosto, to w końcu nadmieniłam, że po lewej stronie minie Galerię. I już chciałam nadmienić, że w Reserved są świetne bluzy męskie. Wiem, bo widziałam wczoraj, jak szalałam na zakupach. Ale człowiek pyta mnie o drogę, więc focus on road. 

Czy osoba, która usłyszy 10 razy, żeby jechała prosto, pojedzie bardziej prosto niż ta, który usłyszy słowo "prosto" tylko raz? Na pewno!

"I jak Pan dojedzie do drogi, która jest zamknięta, to proszę skręcić w prawo i zapytać kogoś o dalsze wskazówki".

Pan poszedł. Do teraz nie mam pewności, że wyjechał z miasta. Oczami wyobraźni widzę jak zapętlił się na rondzie. Chcesz zabłądzić? Zapytaj mnie o drogę.

Chcę kupić karnet na myjnię. Wielkimi literami napisane programy mycia i ich zawartość. Kontempluję, czytam. Sprzedawca, niczym dzielny Rycerz Mike (kto go zna, ten to wie), nakreśla mi słowem różnice między programami. Mówi, że bardziej pakiet karnetów się opłaca. "Panie, w domu zapodziałam pakiet, chcę jeden mały karnet".

Tak, przekonał mnie, kupuję pakiet karnetów, za część płacę punktami. Zwierzam się, że jak ostatnio tak zrobiłam, to Mąż nie był zachwycony. Sprzedawczyni mówi: "Nie powie Pani mężowi" i uśmiecha się porozumiewawczo. Nie powiem, przeczyta na blogu.

Na myjni drzwi otwarte. Wjeżdżam. Wklepuję kod. Informacja: nieaktywny. No pewnie, że nieaktywny jak błędnie go wpisuję. Kurka. Sprzedawca, rycerz Mike, urządził sobie spacer wokół stacji benzynowej. Namierzył mnie i już galopuje, żeby mi pomóc. Nie prosiłam. Sam idzie i mówi, "Najpierw Pani wjechała?".
Odpowiadam: "Tak".
Mike: "A to dlatego nie chce się włączyć".
Myślę sobie: "No to patrz". Wklepuję poprawnie kod. Maszyna rusza.
Mike mówi: "Ostatnio byli tu serwisanci, widocznie coś uaktualnili"'.
Taaaak, najwyraźniej. Spoglądam na kamizelkę Mike'a, na plecach napis "Jestem boski". Tak bardzo chciałam to skomentować, ale odpuściłam sobie.

Odkurzyłam auto. Brawo ja. Nareszcie, w końcu! Aż miło nim jeździć. W głośnikach Ryan Wilson. Na dworze słońce, wiosna.

Widzę to, wszystko widzę i wszystko czuję. Wracam, po zawieruchach.

Cieszy mnie codzienność. Te małe gesty i te większe - dziękuję Asiu za doniesienie mleka do pracy
:* :). Panu z Siemensa dziękuję za nie odesłanie mnie z kwitkiem.

Minęła godz. 22.00. Matka Ogarniaczka zrobiła sałatkę z tortellini, teraz będzie zawijać gołąbki, dla rodziny. <3

Jutro poranek powita z najmilejszymi Maluchami.
To wystarczy.

                                                                                      Matka Ogarniaczka





sobota, 9 kwietnia 2016

Przeczołgali mnie

No, Kochani, przez dłuższą chwilę nie ogarniałam.

Marudzący, chory, jęczący, wszystko chcący i jednocześnie nic niechcący trzylatek.
I jego, piętnastomiesięczny, zasmarkany, ząbkujący brat, postanowili zadziałać jednocześnie.

Nie wiedziałam jak to zrobić, żeby się rozdwoić...

Ten czas za mną.

Na szczęście.

Okropnością jest nie móc ogarniać, bo zmęczenie nie pozwala.

Po burzy wychodzi słońce.

Tak właśnie jest i u mnie.


wtorek, 15 marca 2016

O muzyce będzie to słów kilka

Mam swoje ulubione dźwięki. Na różne okazje. Do tańca, do różańca, na wesołkowatości, na troski. Cały kalendarz uczuć, emocji ma odzwierciedlenie w tym, czego słucham. Na ten przykład:

- na zadumę doskonale sprawdza się Bon Hiver i utwór "Minnesota".

Od początkowych dźwięków gitary, poprzez jakieś bębnienie, delikatny śpiew aż po mocne dźwięki. Przepiękna kompozycja. Pokrzepiająca i niepokojąca zarazem. Majstersztyk. I ten jakby podwójny głos - cudo!

Kiedy słucham Bon Hiver słyszę także komentarz mojego Męża: "Co to za miauczenie kota?".

:)

Utwór "Perth" Bon Hiver - nie jeden raz lały się przy nim moje łzy. Takie małe SPA dla duszy, katharsis dla umysłu.


- na czas wesołkowaty i jako wspomnienie beztroskich chwil - Snow Patrol "Called out in the dark".

Kiedy wieczorne zmęczenie sięga zenitu, Pierworodny i Drugorodny ziewają na zmianę, włączam tą piosenkę i zaczynamy tanczyć. Automatyczny rozruch gwarantowany.

- na dzień zwykły, do samochodu, do pracy, przed pracą, po pracy, niezmiennie od grudnia. Dostałam na urodziny od moich najwspanialszych chłopaków: Mela Koteluk. Dwie płyty. Jedna z nich, "Migracje", którą szczególnie sobie upodobałam. A dziś, kiedy biegałam z pokoju do pokoju, od jednego Syniastego, do drugiego, od godziny czwartej rano, szukam pokrzepienia w utworze "Fastrygi". 

I słyszę uszami wyobraźni głos mojego Męża, który na wiadomość, że kończę słuchać Meli w samochodzie i idę do pracy i tam też słucham Meli, mówi: "Szalona".

Najlepszy prezent dla Matki Ogarniaczki to dobra płyta :). Radość, która trwa miesiącami, gwarantowana :).

- A kiedy chcę przypomnieć sobie "skąd jestem", jak było kiedyś lub prostu posłuchać czegoś arcy dobrego, to włączam Pink Floyd. 

Moja fascynacja tym zespołem przypada na czas szkoły średniej. Tłumaczyłam ich piosenki (boszszszsz, jakie to było nieudolne:), kolekcjonowałam płyty, kupowałam koszulki i książki. 

Był to czas rozwoju internetowych czatów. Zagadywałam ludzi pytając jakiej muzyki słuchają. Yhy. Żenada :). Wiem :). Kiedyś nawet, na wycieczce szkolnej, spotkałam się w Poznaniu z jakimś chłopakiem, który słuchał floydów. Umówiliśmy się pod pręgierzem, później poszliśmy na mały spacer. Odwiedziliśmy też sklep muzyczny. Musieliśmy ciekawie wyglądać - dwie osoby w identycznych koszulkach z motywem z "Dark side of the moon". I kiedy zaproponował mi wspólne, zdalne słuchanie "Love on the air" w południe dnia następnego, poczułam, że nieee, że nie szukam tego typu znajomości, bo kogoś od "Love on the air" już mam i jest nim mój chłopak. 

Teraz przemycam floydowe dźwięki do domu. No właśnie, muszę to robić z większą częstotliwością, żeby później, kiedy chłopcy dorosną, móc napić się z nimi dobrej kawy, słuchając utworu "Pigs". To by było coś :).


                                                                                     Matka Ogarniaczka





czwartek, 10 marca 2016

Okazjonalnie o Mężczyznach

Dzisiaj 10 marca - Dzień Mężczyzny

Mężczyźni mojego życia

Tata. 
Przez długie lata mojego dzieciństwa był obok. 
Nie za bardzo angażujący się w moje życie. Mało w nim zorientowany.
Nauczył mnie posługiwać się zegarkiem. Pamiętam to dokładnie.
Pamiętam, że razem z Nim układałam takie drewniane puzzle. Kształt Polski a w środku miejsce na uporządkowane województwa.
Chciał grać ze mna w warcaby, ale ja nie przepadałam za tym, bo z reguły przegrywałam.
Czytał gazety, słuchał radia.
Nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt wiele. Standardowe pytanie: "Jak było w szkole" i moja zdawkowa odpowiedź: "Dobrze".
Nauczył mnie jeździć rowerem.
Nauczył mnie tabliczki mnożenia i pochylał się nad zadaniami z matematyki.
Pracował, dużo pracował. Zapewnił byt całej rodzinie. Świątki, piątki - Tato w pracy. 
Kiedy jechaliśmy razem samochodem, podziwiałam to, w jaki sposób kieruje. Nauczył mnie jeździć.
Powiedział też pewnego dnia, kiedy przepraszałam za moją chorobę lokomocyjną, żebym nie przepraszała za to, że żyję. A że właśnie mam taką tendencję przepraszania, przypominam sobie tą radę dość często.
Zawsze zachwycał się przyrodą. Zwracał moją uwagę na widoki. Nazywał drzewa, ptaki. 
Czasami jeździliśmy na grzybobranie. Chodziliśmy razem  po lesie. Lubiłam to bardzo.
 Zawsze dawał to, co najważniejsze, czyli poczucie bezpieczeństwa. 
Zawsze mogłam na Niego liczyć w sytuacjach awaryjnych. Zaspałam na zajęcia na studiach? Tata wsiada ze mną do auta i pędzimy 100 km przed siebie. Powrót do domu późną nocą? Tata przyjeżdża po mnie samochodem. Wyjazd na obóz? Tata mnie odwozi.


Tak było kiedyś. A teraz?
Teraz jest w moim życiu bardziej.
Często rozmawiamy.
Spotykamy się, pijemy kawę.
Opowiadam o codzienności, o radościach, zmartwieniach i moich planach.
Tato, pasjonat jazdy na rowerze, bywalec siłowni, basenu, pokazuje, że trzeba dbać o siebie.
Nadal słucha radia, czyta Internet.
Kiedy byłam w szpitalu klinicznym z moim Drugorodnym, rozczulił mnie, swoimi odwiedzinami.
Kilogramami podrzuca nam owoce.
Mogę na Niego liczyć.
Dobrze, że jest. 
Dziękuję Tato. Kocham Cię.

Mąż. 
To jest Mężczyzna, z którym związałam się będąc nastolatką. Serio. 
Pamiętam jak przyjaciel powiedział mi kiedyś: "Jesteście tylko parą a zachowujesz się tak, jakbyście byli małżeństwem". No tak. Podświadomie, mając te naście lat, wiedziałam, że to On będzie moim Mężem. I... tadam! :)
Pracowity. 
Zaradny. 
Przystojny.
Pomocny. 
Z dobrym spojrzeniem (no, chyba, że złości się na mnie).
Z boskim poczuciem humoru. 
Poukładany. 
Z większym porządkiem w szafie niż ja (no, niestety).
Z większym spokojem.
Z usypiającym tętnem.
Potrafiący odpoczywać (powinnam się tego nauczyć!).
Kochający mnie.
Uwielbiam z nim rozmawiać. 
Łączą nas cechy wspólne i różnice. Wiele możemy się od siebie nauczyć.

Dziękuję za już i proszę o jeszcze. Kocham Cię.


Marzenie na dziś: żeby za dziesiąt lat jakieś porządne Kobiety (inne nie wchodzą w grę!), mogły napisać tak o moich Synach, jak ja o moim Mężu.


                                                                                              Matka Ogarniaczka






wtorek, 8 marca 2016

Dysonans

Godz. 19:38 - Matka Ogarniaczka kąpie Pierworodnego. No nie, jeszcze nie kąpie, tylko pozwala na zabawę. Tak jest. Najpierw zabawa, później kąpiel. 

Matka Ogarniaczka, pomiędzy robieniem piankowej górki a demakijażem oczu, przypomina sobie, że powinna zmierzyć bluzkę Pierworodnego, bo jutro Zakręconowłosy wysłannik pojedzie do sklepu z odzieżą dla Synów i zakupi pulowerek. Gdzie Matka Ogarniaczka sama nie może, tam przyjaciół pośle. Ykhm.

Jaaasne, dopiero się tego uczy ta Matka. Nigdy wcześniej nie korzystała z takiej funkcji... i nieswojo Jej z tym. Ale! może nie powinna ogarniać codzienności w pojedynkę? Może nie musi? Hm?

OK. Do sedna. Mierzy bluzkę. Zapisuje wymiary w kalendarzu, takim małym, z cytatami, które pojawiają się w nim co jakiś czas. Jutro poda Zakręconowłosemu wysłannikowi, który porówna te wymiary z tymi, które będą na sklepowej półce. Zapisuje wymiary. Mówi Pierworodnemu, żeby nie wylewał wody za wannę. Czyta cytat z kalendarza:

"Im bardziej człowiek o sobie zapomina, aby oddać się jakiejś sprawie lub miłości do drugiego - tym bardziej jest ludzki." - Viktor Frankle

Że co?

Panie Frankl,  chciałam Panu napisać, że nic Pan nie wiem, bo nigdy nie był Pan Mamą. 

Oddaję się "jakiejś sprawie " już prawie od trzech lat. 

"Jakaś sprawa" ma postać dziecka płaczącego z różnych powodów. Kiedy  dziecko było małe, płakało, bo inaczej nie potrafiło. Teraz jest większe i płacze czasami, bo inaczej nie chce.

Chciałam Panu powiedzieć, że moje oddanie jakiejś sprawie obejmuje szereg mniej lub bardziej zużytych Pampersów. 

Prowadzę oddanie "jakiejś sprawie" poprzez całodobowe obsługiwanie. 

Zero wolnego, jeden ciągły dyżur. Emocjonalnie, mentalnie, fizycznie, w różnych proporcjach "oddaję się jakiejś sprawie".

I czasami mam dość. Tak zwyczajnie, po ludzku.

Już nawet w kalendarzu muszę zapisywać to, co powinnam zrobić, bo inaczej zapominam. Ja! Ja, która nigdy nie zapominała! No dobra, starość nie radość a macierzyństwo to świadomy wybór.

Już nawet przestałam czekać na w pełni przespaną noc. Czasami zapominam o sobie i przestaję czekać na cokolwiek.

Chyba jednak przesadziłam... Zawsze czekam na wieczór, na moment, kiedy dzieci będą spać :D.

Tak, są cienie macierzyństwa - mają kształt potworów i innych gadzin. Są także blaski w liczbie nieskończonej!

Tak, Panie Frank, nie był Pan Mamą, więc proszę mi tu nie wyjeżdżać o "zapominaniu o sobie". Wie Pan do czego prowadzi przewlekłe zapominanie o sobie? Do poważnych schorzeń natury psychicznej, ot co! Mamo, nie zapominaj o sobie non stop. Błagam! Pamiętaj skąd jesteś i kim będziesz, kiedy Dzieci w domu już nie będzie.

Jeśli nie zadbasz teraz o siebie, o swoje znajomości, o swoje pasje, o swój rozwój, to już niebawem (czas tak szybko zapikala!), obudzisz się z syndromem opuszczonego gniazda i nie odnajdziesz SIĘ w tej sytuacji.

Także tego Pani Frank...

Ale chwilkę, kim Pan właściwie był?

Google mi podpowiedziało.


Psychiatra, psychoterapeuta.

Więzień obozów koncentracyjnych.

(...)

Dobra, przesadziłam. Odwołuję akty oskarżenia o brak zrozumienia.

To ja nic nie rozumiem.

                                                                  Matka Ogarniaczka

P.S. Mamo, zmień perspektywę. Nic nie trwa wiecznie. I paradoksalnie, ten, o którym myślisz, że nie ma racji, może mieć rację.







środa, 2 marca 2016

Rodzicu, nie bądź OD DO.



Rodzicu, nie bądź OD DO.

Rodzic OD DO jest tak akuratny, że aż mentalnie bolesny dla dziecka.
Rodzic OD DO odzywa się krótkimi komunikatami.
Rodzic OD DO nie jest linią, jest odcinkiem.
Rodzic OD DO zakazuje i nakazuje.
Rodzic OD DO nie jest elastyczny.
Rodzic OD DO nie przytula, bo… po co?
Rodzic OD DO na prośbę dziecka o uczestniczenie w zabawie, mówi: „A nie możesz się sam(a) pobawić?”.
Rodzic OD DO chce mieć wieczorem jak najszybciej św. spokój, więc lekceważy wszelkie prośby dotyczące opowiadania bajek.
Rodzić OD DO nie przyznaje się do swoich błędów.
Rodzic OD DO nigdy nie przeprosi dziecka (Tak, dziecko czasami TRZEBA przeprosić. Kiedy? Zawsze, kiedy nasza bezradność ma ujście w podniesionym głosie i w krzyku. Zawsze, kiedy zawiedziemy jego oczekiwania. Zawsze, kiedy z powodu naszego zachowania jest Dziecku przykro.)
Rodzic OD DO nie traktuje dziecka jako partnera, ale jako dziecko, ZAWSZE!
Rodzic OD DO denerwuje się każdym nieposłuszeństwem swojego podopiecznego.
Rodzic OD DO nie wygłupia się ze swoim Szkrabem, bo to nie wypada.
Rodzic OD DO nie pozwoli Dziecku mieć zabrudzonych dłoni od zgniatanego ciasta.
Rodzic OD DO bardziej przejmuje się czystością ubrań podopiecznego niż Jego frajdą wynikającą z zabawy.
Rodzic OD DO nie powie do dziecka: „Kocham Cię”, bo wyrażanie uczuć jest słabością.
Rodzic OD DO nie tłumaczy dziecku, bo... wymaga i kropka.
Rodzic OD DO nawrzeszczy na dziecko na ulicy, kiedy ono wejdzie w kałużę.
Rodzic OD DO nie czerpie radości z bycia z dzieckiem.
Rodzic OD DO opiekuje się dzieckiem na swoich, nieugiętych zasadach. Opiekuje się mechanicznie i bezrefleksyjnie.

Rodzicu, dziecko jest wpatrzone w Ciebie jak w obrazek. Ty jesteś dla niego najważniejszy. Uczysz go wszystkiego (wszystkiego, serio? WOW!).  Nawet kiedy wydaje się, że nie uczysz, to i tak uczysz... Swoją postawą, mową ciała, tonem, tematami rozmów, zachowaniem. 

Kiedy jesteś rodzicem OD DO, kiedy w Twojej postawie nie ma ani grama czułości, brak chęci rozmowy z dzieckiem, to bądź pewny, że TWOJE dziecko nie czuje się przy Tobie dobrze.

Nikt nie lubi być odtrącony, odpychany, czuć się jak ktoś niechciany i niekochany. 

Rodzicu,  musisz wiedzieć, że te godziny spędzone z dzieckiem na dywanie (Boże, jak ja uwielbiam dywany, ale o tym, kiedy indziej;), nie są nigdy czasem straconym. To zaprocentuje. Zobaczysz. Każdy gest, nawet ten najmniejszy, ma znaczenie. Każda rozmowa, ma znaczenie. Każdy dzień ma znaczenie, bo nie jest tylko i wyłącznie jednym z serii. Każdy dzień  to edycja limitowana. 


Zdarzają się chwile, w których jestem rodzicem OD DO. Na pierwszy plan wysuwa się codzienna gonitwa a nie zapatrzone we mnie, oczy moich dzieci…


Wiem, że nie jest łatwo. Oj, no pewnie, że wiem. Po wczorajszym dniu, kiedy przechodziłam z czynności wykonanej, do tej, którą powinnam zacząć pięć minut temu, dostałam nieźle w kość. Odbiło się to na mizernej jakości mojego poranka, ale biorę naukę z tej lekcji. Nie poddaję się. Chcę być lepszą wersją siebie.

Matka Ogarniaczka