czwartek, 8 września 2016

Garść pourlopowych wniosków

Kochani,

urlop z dwójką małych dzieci (nasz Pierworodny ma 3 lata i 5 miesięcy a Drugorodny ma niespełna 21 miesięcy) to  nauka pokory wobec życia, nauka cierpliwości, pohamowania emocji, czyli szkoła przetrwania level hard.

Pierwsza lekcja, tzw. lekcja pokazowa, zaczyna się w podróży. Dziecko przechodzi różne etapy. Śpi, nudzi się, je, nudzi się, pije, obserwuje widoki za oknem, nudzi się, ogląda bajkę, nudzi się, rozmawia, śpiewa, nudzi się, spaceruje. Sporo tego jak na 3,5 godzinną jazdę. A teraz uwaga, zamiast: "nudzi się" wstawcie "marudzi, jęczy, popłakuje, żyć rodzicom nie daje" i już zaczyna się pojawiać urlopowa atrakcja podróżnicza. Do tego dochodzi autonomiczny organizm drugiego dziecka, który przechodzi przez te wszystkie fazy w innej kolejności. Mieszanka wybuchowa. 

Po dwóch długich postojach, wysłuchanych trzech płytach z dziecięcymi piosenkami (do tej pory huczy mi w głowie donośny śmiech mojego Pierworodnego, podczas słuchania "Kaczki Dziwaczki" i liczne komentarze na temat jej dziwacznych przechadzek) dotarliśmy do celu. Ostatnie kilometry upływały nam przy dźwiękach: "Ja chce być juś na miejściu" i kopaniu w fotel pasażera, czyli mój. 

Być może powinniśmy wybrać jazdę nocną, bardziej nad ranem albo inne miejsce docelowe, np. jakąś miejscowość nadjeziorną, najbliżej naszego miejsca zamieszkania. Być może. 

Pogoda sprzyjała naszemu urlopowi. Ośrodek, w którym byliśmy także. 

Dzieci przechodziły w ciągu dnia wszystkie etapy lekcji pokazowej. Powtórka z rozrywki na otwartej przestrzeni plus dodatkowe bonusy w postaci: "Nie chce na plazie", "Chce na plać ziabaw", "On mi zablał", "Idziemy na kulki?", "Dlaciego nie idziemy na kulki?". Wieloletni trening rodzicielski sprawił, że przeszliśmy przez ten czas urlopu bez większych obrażeń. Drobne rany już się zagoiły, zadrapań już nie widać. 

Na miejscu zapewniliśmy sobie różne aktywności. Wycieczki rowerowe, zwiedyzanie okolicznych miejscowości, wdrapywanie się na latarnię morską, odwiedzenie motylarnii i oczywiście zabawy na plaży. 

Było po prostu dobrze.





Jak dać sobie radę na urlopie z wymagającym audytorium? Co robić?
Mieć o wiele więcej energii niż dzieci. Rodzic bez energii jest na straconej pozycji będąc w blokach startowych, serio. Wiem, przeszłam to wiele razy.
Inicjować zabawę. Wykazywać zainteresowanie.
Z radością angażować się w proponowane przez dzieci aktywności. Odrzucić myślenie typu: "Ale obciach, co ludzie pomyślą". Biegałam z Pierworodnym po plaży, gasiłam pożary i to była najlepsza zabawa. Zamienialiśmy wóz strażacki w wóz policyjny i szukaliśmy złodzieja na plaży. 
Jeśli to tylko możliwe, wyprzedzać potrzeby. Nie czekajcie na ostatnią chwilę z obiadem, podwieczorkiem, kolacją. Przewidujcie, planujcie, organizujcie.
Być z dzieckiem w 100%. Rozmawiać. Bawić się, właśnie na 100%. Spędzając urlop z dziećmi nastawmy się to jest czas przede wszystkim dla nich. Prezent z naszego czasu dla tych najważniejszych.
Zrozumieć gorszy dzień, nastrój, samopoczucie i nie spaść na ten sam poziom. Trudne zadanie. Każdy rodzic doskonale o tym wie.
Zrezygnować z krzyku, który nie rozwiązuje a jedynie prowadzi do eskalacji problemu.
Cieszyć się wspólnym czasem.
Wyluzować.
Być.

                                                                                                     Matka Ogarniaczka





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz