Gdybym zanurzyła się w rzeczywistości jak śliwka w kompocie, to jeszcze nie byłoby tak źle. Chwile bym w nim popływała i wydostała się na zewnątrz.
A tymczasem, codzienność przetrawiła mnie jak powidła śliwkę.
Ugrzęzłam. Trwałam. Z rozpędu. Pomimo. Z(a)mieszana przez niemiłe słowa lub brak jakichkolwiek słów
Znacie ten stan? Niby wszystko jest w porządku a nic nie jest w porządku?
Nagle, brzdęk, słoik z powidłami rozpadł się na milion kawałków. Nastało nowe.
Na jak długo? Pojęcie nie mam.
Póki co, cieszę się prostymi sprawami, podążam za swoimi potrzebami, żyję w zgodzie ze sobą.
Najważniejsi w moim życiu są LUDZIE.
Bez dobrych relacji żyć nie potrafię.
Najważniejsze jest to, co się dzieje w domu. Kiedy słyszę wsparcie ze strony Męża, góry mogę przenosić. Tak to działa.
Kiedy Tata mówi: "Dasz radę", to wiem, że podołam.
Kiedy Siostra mówi: "Tęsknię", to czuję, że jestem dla kogoś ważna.
Kiedy przyjaciółka (mogę tak Cię nazywać Fasolko?), mówi: "Kocham Cię", to czuję, że jest z mojego świata.
Nie lubię bylejakości w tej materii. Po prostu. Jestem istotą społeczną. Uwielbiam rozmawiać i przełamywać dystans. Muszę mieć kontakt z ludźmi. Tylko tyle i aż tyle.
Kiedy powidła codzienności zaczęły się troszkę przypalać, musiałam szukać ratunku.
W takich najbardziej skrajnie beznadziejnych momentach, najlepiej jest przypomnieć sobie jaka jestem, co lubię robić, czego nie lubię robić, od czego trzeba się odciąć a co przywołać do życia.
Przeprosiłam się z ulubionymi dźwiękami. W moich głośnikach króluje Radiohead. W głowie utwór Identikit. Wracam.
Mąż przypomniał mi, że herbatę pić lubiłam. Po kolejnym opakowaniu z Czasu na herbatę, ja sobie o tym przypomniałam. Wracam.
Mam silną potrzebę pisania. Wracam tutaj.
Matka Ogarniaczka