sobota, 22 października 2016

Droga Anastazjo (z reklamy Ikei)

 Kto nie widział tej reklamy, niech zobaczy a później poczyta  mnie.

https://www.youtube.com/watch?v=wu0yqNDc22k


Droga Anastazjo,

zawrzało w Internecie. Reklama Ikei trafiła do internetowego morza opinii. Dla Waszej rodziny to obojętne, bo tymi skrawkami ze swojego życia, umieszczonymi w krótkim filmie, pokazujecie jak wielki dystans macie do siebie. Chapeau bas.
Pozwól Anastazjo, że troszkę pomyślę, przeanalizuję to, co do mnie dotarło. Uzewnętrznię się nie obrazem a słowem. Mogę, prawda?

Najwięcej jest pozytywnych opinii dotyczących najnowszej reklamy Ikei, ale zdarzają się też takie: "Dla mnie to też jakieś nieporozumienie i nie znam żadnej "normalnej" pracujacej rodziny która miałaby tyle czasu dla dziecka przy dzisiejszych zarobkach pozwolić sobie na tali luz mega fajnie to tylko pozazdrościć 500+". - ergo, to nie jest normalna rodzina, film na pewno był nakręcony w dzień powszedni a oni połakomili się na drugie dziecko ze względu na korzyści finansowe wynikające z programu 500+.

Ekhm, pani autorko tego komentarza. Może warto postarać się o drugie dziecko? Ja, jako szpieg facebookowy, dostrzegłam, że ma Pani jedno dziecko. Shame on you. Przyszłe 500+ zapewni Pani niesamowity luz i wszystko wtedy będzie możliwe. Show must go on! Do dzieła! A i jeszcze proszę o zdefiniowanie pojęcia: normalna rodzina.

Przeczytałam też komentarz, którego kwintesencję można zawrzeć w jednym zdaniu: brzydkich ludzi nie powinno się pokazywać w reklamach. 

Anastazjo, nie wiem kim (na Boga!) jest autorka (kobieta), żeby puszczać w eter słowa, które mogą kogoś urazić. Jestem na to tak mocno wyczulona, przeczulona, że aż! Robić przykrość słowem - nienawidzę. Zresztą, Anastazjo, jesteś JAKAŚ i w moich oczach piękna, przez swoją naturalność i lubienie codzienności. Dla większości ludzi, których znam, lubienie swojego życia jest największą formą abstrakcji. Tak, wiem, autorka komentarza miała na myśli Twją fizyczność. Nauczyłam się, że ta sprawa jest tak względna, że absolutnie nie podlega dyskusji. Kropka.

Reklama jest pozytywna - ogólnie rzecz ujmując. Nie przedstawia momentu przepełnionego frustracjami a obie wiemy, że życie bez frustracji jest niemożliwe, macierzyństwo bez frustracji nie istnieje. Nie jesteś pokazana w momencie połogu, kiedy ciężko jest ogarnąć rzeczywistość wszystkimi zmysłami. Kobieta szczęśliwa, czekająca na kolejne dziecko, żyjąca w zgodzie ze sobą. To nie może być złe. 
Nie lubię mieć nieświeżych włosów, nie chciałabym, żeby Mąż robił nam poranną kawę przyodziany w majtochy. Myję włosy codziennie (serio, każdy ma jakiegoś bzika) a Męża wybrałam takiego (świadomie lub podświadomie), który ubiera się chwilę po tym jak wstanie z łóżka. Kilka różnic wynikających z uwarunkowań genetycznych, z wpojonych zasad, z wewnętrznego poukładania. Na pewno nie odważyłabym się urodzić dziecka w domu. No chyba, że obok byłby mój zaufany lekarz i cały sprzęt ze szpitala. Nie lubię szpitali, to fakt. Z obawy przed porodem i pobytem szpitalnym, myślałam o porodzie domowym, ale wiecie co? Dobrze, że nie brnęłam w to rozwiązanie. Węzeł prawdziwy na pępowinie plus pępowina owinięta dookoła szyi - to dwa powody z pierwszego porodu, które zadecydowały o cesarskim cięciu. Od tragedii dzieliły nas minuty. Nie ryzykowałabym życia/zdrowia moich dzieci, sugerując się swoją wygodą. Wiem, że ryzyko jest wszędzie, nawet w szpitalu, ale dostęp do sali operacyjnej, szybszy.
Znalazłabym jeszcze kilka innych różnić pomiędzy mną a Tobą, ale to jest nieistotne.
 
Dziękuję, że swoim udziałem w reklamie przypomniałaś o tym, co jest najważniejsze. A co jest najważniejsze? Oddychanie. Bez spinki, bez nadęcia, spokojne miarowe pozwolenie sobie i otoczeniu na zwykłe bycie. Bez zbędnego pośpiechu.
                                                                                                Matka Ogarniaczka

piątek, 21 października 2016

O tym, jakich książek dzieciom nie czytać.


Ostatnio, od jakichś trzech tygodni, ulubioną czynnością moich dzieci, jest słuchanie czytanych bajek. Od rana słyszę: "Mama, pocitaś mi?". Rano, w dzień powszedni, najczęściej odmawiam. Jest tyle czynności do zrobienia. Czytanie nie jest jedną z nich. Ale! po całodziennej bieganinie, pracy, obowiązkach, po kąpieli, tuż przed pójściem spać, siadam z Synami moimi na poduchach w ich pokoju i czytam im bajki. Uwielbiam ten moment. Siedzimy wszyscy razem. Patrzymy w jedną stronę (w książkę), szukamy jakichś elementów na ilustracjach. Ja czytam, chłopcy słuchają. Rozmawiamy. Jesteśmy razem. Nareszcie Matka Ogarniaczka może nacieszyć się ich obecnością w spokoju. Wtapiam nos w ich włosy, głaszczę małe główki i cieszę się, że jeszcze mogę im czytać, że pozwalają mi na to. Pół godzinny seans czytelniczy to nasz rytuał.


Wczoraj zauważyłam na naszej półce dwie nowe książki. Do tej pory nie wiem skąd się tam wzięły... Wiem na pewno, że znaleźć się tam nie powinny, bo są doskonałym ANTYPRZYKŁADEM książek dla dzieci. Tytuły zachęcały: "Nie kłam, Beato!", "Nie rozrabiaj, Romanie!". Nie wolno kłamać, nie wolno rozrabiać, ale moi Drodzy, konsekwencje tych czynów przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Nie będę dokładnie analizować tych książek, napiszę jedynie, że kończą się tak bardzo nietypowo, że zaskoczyły mnie niesamowicie. Kłamczuszka Beata dryfuje sama na łóżku na powodziowej wodzie a rodzice na suchym lądzie piją herbatkę (?). Rozrabiaka Roman po serii kopnięć, uderzeń, wyzwisk wymierzonych w swoich kolegów i koleżanki, został zabrany przez przybysza z obcej planety. Tak, Romana zabrało UFO (?).




Autorem książek jest Phil Roxbee Cox. Autora angielskich książek edukacyjnych poniosła wyobraźnia. Być może przesadzam, ale odnoszę wrażenie, że jedyne co dzieci mogą zapamiętać to to, że nie wolno kłamać, bo zostaną same (morał z książki: kto często kłamie, uważa, że wszyscy dookoła kłamią. Mój komentarz: nie wiem, nie sprawdzałam tego). Zapamiętają również, że jak będą komuś wyrządzać krzywdę, to zabierze ich ufoludek (morał z książki: zabierze Cię ufoludek o niegrzeczne dziecko). Edukowanie dzieci nie polega na zastraszaniu, czyż nie? 

To, co jest najlepsze w tych książkach, to ich podtytuł: "Opowieść ku przestrodze". Lepiej bym tego nie nazwała. Ku przestrodze, żeby nigdy ich dzieciom nie czytać.

                                                                                                       Matka Ogarniaczka

poniedziałek, 10 października 2016

O tym, dlaczego nie znajdziecie tutaj zdjęć moich dzieci

Niemalże wszystkie blogi obfitują w zdjęcia. Jestem wierną czytaczką/oglądaczką kilku z nich. Po takiej fototerapii (instagramowej lub blogowej), przy lekkim spadku formy, życie jest przyjemniejsze/łatwiejsze. Okazuje się nagle, że gdzieś na odległym końcu Polski, żyje kobieta z podobnymi przemyśleniami do moich, ogarnia podobną rzeczywistość, przechodzi podobną drogę i wystarczy tylko taka świadomość, żeby nabrać dystansu do swojej codzienności. Obraz mówi czasami więcej niż kilka słów.

Ja nie będę nikomu fundować takiej terapii, takiej znajomości mnie oraz moich najbliższych. 

Why? Because!


Powód nr 1 
KTO MA WIEDZIEĆ I WIDZIEĆ, TEN WIE I WIDZI

Kto jest żywo zainteresowany losem moich najbliższych - ten wie. Kto jest bierny, nie pyta, nie słucha - nie wie :). Kto  chciałby się dowiedzieć, odwiedza nas. Kto nie odwiedza, ten dzwoni i pyta. Kto chce, ten otrzymuje zdjęcia drogą mailową. Dla innych pozostaje jedynie sylwetka moich Szkrabów - bez pokazywania ich twarzy.

Powód nr 2 
ZDJĘCIA MOICH DZIECI NIE NALEŻĄ TYLKO DO MNIE

Być może mój tok rozumowania jest na poziomie kiełkującym, ale zdjęcia, które robię moim dzieciom,  należą także do nich. Pozwolę im samodzielnie zadecydować czy zdjęcie zrobione w piaskownicy, w pieluszce, w basenie lub w ICH pokoju, ujrzy światło dzienne, czy będziemy je przeglądać w małym, rodzinnym gronie. Zachowujemy dużo intymności naszego życia rodzinnego i to lubię. 

Powód nr 3 
TO, CO UMIEŚCISZ W SIECI, NA ZAWSZE W NIEJ ZOSTANIE

Tak jak napisałam powyżej. I nigdy nie wiesz kto zapisał to zdjęcie i na czyim dysku będzie przechowywane. Chcę, żeby zdjęcia moich dzieci były w zasięgu ukochanych osób. Kropka.

                                                                                                       Matka Ogarniaczka