czwartek, 11 lutego 2016

Świat się nie zawalił

Stało się. Nastał nowoczas. Wyszłam z domowych pieleszy urlopu macierzyńskiego. Wróciłam do pracy. Pierworodny podreptał po chorobowej przerwie do przedszkola. Drugorodny został żłobkowym nowicjuszem. I chociaż tak BARDZO bałam się poniedziałku, w głowie roiły się scenariusze rodem z apokalipsy, to nie skończyło się nic. 

Nie każda zmiana musi być bolesna a nie każda rewolucja krwawa. 

Obyło się bez łez... no dobra, w poniedziałek płakałam, za drzwiami żłobka, tuż po tym jak pogłaskałam główkę mojego Drugorodnego i wyszłam z sali.  Płakałam tylko ja, bo moje Dziecię nie uroniło ani jednej łezki. Uwierzycie?

Przyzwyczaiłam go dobrze do tego miejsca, oj tak. Codziennie odprowadzałam Pierworodnego w asyście Drugorodnego. Podobnie było z odbieraniem. Drugorodny był świadkiem wszystkiego. Przebierania w szatni, odprowadzania na salę. Co więcej, pokazywałam jemu salę żłobkową. Poznał Panie, które stały się jego nauczycielkami. Trwało to miesiącami i owoc tej pracy mogę podziwiać dzisiaj. Spokojnie wróciłam do swoich zawodowych obowiązków a mój mały Chłopczyk nie stresuje się. 

Strach nie jest dobrym doradcą. 

Gdybym się wystraszyła i uwierzyła w ciemne scenariusze, to zasiedziałabym się w domu na kolejne miesiące. Zamiast poszerzać swoją strefę komfortu, specjalizowałabym się w wycieraniu podłogi na 1001 sposobów. A przecież nie o to mi w życiu chodzi...

                                                                                               Matka Ogarniaczka

1 komentarz:

  1. Tak trzymać ... mama też musi wyjść do ludzi, bo na ludzi wyszła już dawno :) Teraz czas zagłębić się w objęciach UKD :)

    OdpowiedzUsuń