Stało się. Nastał nowoczas. Wyszłam z domowych pieleszy urlopu macierzyńskiego. Wróciłam do pracy. Pierworodny podreptał po chorobowej przerwie do przedszkola. Drugorodny został żłobkowym nowicjuszem. I chociaż tak BARDZO bałam się poniedziałku, w głowie roiły się scenariusze rodem z apokalipsy, to nie skończyło się nic.
Nie każda zmiana musi być bolesna a nie każda rewolucja krwawa.
Obyło się bez łez... no dobra, w poniedziałek płakałam, za drzwiami żłobka, tuż po tym jak pogłaskałam główkę mojego Drugorodnego i wyszłam z sali. Płakałam tylko ja, bo moje Dziecię nie uroniło ani jednej łezki. Uwierzycie?
Przyzwyczaiłam go dobrze do tego miejsca, oj tak. Codziennie odprowadzałam Pierworodnego w asyście Drugorodnego. Podobnie było z odbieraniem. Drugorodny był świadkiem wszystkiego. Przebierania w szatni, odprowadzania na salę. Co więcej, pokazywałam jemu salę żłobkową. Poznał Panie, które stały się jego nauczycielkami. Trwało to miesiącami i owoc tej pracy mogę podziwiać dzisiaj. Spokojnie wróciłam do swoich zawodowych obowiązków a mój mały Chłopczyk nie stresuje się.
Strach nie jest dobrym doradcą.
Gdybym się wystraszyła i uwierzyła w ciemne scenariusze, to zasiedziałabym się w domu na kolejne miesiące. Zamiast poszerzać swoją strefę komfortu, specjalizowałabym się w wycieraniu podłogi na 1001 sposobów. A przecież nie o to mi w życiu chodzi...
Matka Ogarniaczka
Tak trzymać ... mama też musi wyjść do ludzi, bo na ludzi wyszła już dawno :) Teraz czas zagłębić się w objęciach UKD :)
OdpowiedzUsuń